f
Muzzaica - hiszpański rock & metal
Polski  | Español

Uzzhuaïa „Santos y Diablos” (2013)


Piekielne gitary, przy których poczujesz się jak w niebie


Uzzhuaïa to absolutny fenomen na hiszpańskim rynku muzycznym – jedyna kapela, która opierając się w sposób tak oczywisty na amerykańskich wzorcach muzycznych potrafi jednocześnie brzmieć tak hiszpańsko, tak oryginalnie i tak dobrze. Chłopaki z Walencji opublikowali właśnie swój piąty album studyjny, zatytułowany „Santos y Diablos” („Święci i diabły”), który wręcz przewyższa oczekiwania wiernych fanów, którzy, aby ten album mógł ujrzeć światło dzienne, nie wahali się wesprzeć grupę w projekcie crowfundingowym i uzbierali kwotę która dwukrotnie przekroczyła wymagane 8 tysięcy euro.

obraz

Jeśli ktoś nigdy nie słyszał muzyki zespołu Uzzhuaïa, a chciałby mieć o niej jakieś pojęcie, niech rzuci okiem na jego inspiracje: hard rock amerykański, stoner rock, twórczość Deep Purple, Black Sabbath, The Cult... Ale tak na prawdę najlepiej definiuje go marka „uzzhuaïa”. Przez lata bowiem zespołowi udało się wypracować własne, niepowtarzalne brzmienie.

Wydając świetne trzy pierwsze płyty, grupa zawiesiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko; poprzedni album – „13 Veces Por Minuto” – choć nie był zły i zyskał świetne recenzje, mnie trochę rozczarował. Nic dziwnego, że czekałam na nowe wydawnictwo z lekkim niepokojem. Na szczęście, kompletnie niepotrzebnie. Uzzhuaïa pokazała, że ich kreatywność nie ma końca.

Czego możemy się spodziewać na „Santos y Diablos”? Mimo dużego zróżnicowania płyty, elementem, który najbardziej się wyróżnia są ciężkie, czasem nawet mroczne, blacksabbathowskie riffy, w stylu debiutanckiego dla Uzz „Diablo Blvd.”. Teraz jednak kompozycje brzmią dużo bardziej dojrzale, są dopracowane i bardziej rozbudowane. Można tu zatem znaleźć nie tylko ciężkie riffy i smaczne solówki, ale też chwytliwe melodie, które długo chodzą po głowie i nie chcą się odczepić.

Krążek rozpoczyna się od piosenki, która stała się jego pierwszym singlem, „Una historia que contar” („Historia do opowiedzenia”), w której ciężkie zwrotki przeplatane są melodyjnymi refrenami – coś jak przepis na udany utwór. Ale to dopiero preludium, bo płyta pełna jest jeszcze lepszych kawałków. „Santos y Diablos”, z którego zaczerpnięto tytuł całego wydawnictwa, jest tak prosty i tak chwytliwy jak tylko się da, zaś „Directo al mar” („Wprost nad morze”) brzmi dużo ciężej i z mocno stonerową nutą. Co tu kryć – główny riff to czysty geniusz, a linie melodyczne zwrotki sprawiają, że po prostu szczęka opada.

Ale to nadal nie jest wszystko, co serwuje nam zespół. „Bailarás en el infierno” („Zatańczysz w piekle”), z riffem chyba najbardziej blacksabbatowskim na albumie, to utwór jakby wyjęty z „Diablo Blvd.”, a jednak okazuje się, że został on skomponowany na potrzeby ścieżki dźwiękowej filmu animowanego „Pos Eso”. Inną świetną piosenką jest „A un millón de años luz” („O milion lat świetlnych”), z być może najlepszym refrenem albumu, nie tylko jeśli chodzi o linie wokalne, ale i tekst:

Busco una galaxia donde pueda descansar. A un millón de años luz encuentro la verdad. Aunque no hay oxigeno es más fácil comprender que somos los culpables de una parte del porque.

Szukam galaktyki, gdzie będę mógł odpocząć. Milion lat świetlnych stąd odnajduję prawdę. Choć nie ma tu tlenu, łatwiej jest zrozumieć, że jesteśmy winni części przyczyny [tego wszystkiego].

Na płycie nie zabrakło też miejsca na ballady, a właściwie półballady. „El resplandor” („Blask”) urzeka chwytającą za serce melodią, zaś „En ciernes” („W pączkach”) to według mnie chyba jeden z najlepszych utworów w karierze Uzzhuaïa, nawet jeśli nie do końca w ich stylu. Ten kawałek to prawdopodobnie najlepsza odpowiedź na tytuł płyty; śpiew Pau, z akompaniamentem jedynie gitary akustycznej to fragment anielskiego piękna, zaś brudne gitary elektryczne, które wchodzą w drugiej części utworu wraz z mocnymi wokalami i krzykami, mają w sobie coś szatańskiego. Piosenka tak totalna, tak południowoamerykańska, tak zeppelinowska, że po prostu WIELKA. Całość wywołuje gęsią skórkę.

Mogłabym wymieniać dalej, ale wystarczy podsumować, że wśród reszty kawałków każdy znajdzie coś dla siebie: zawrotne rytmy, niezmordowane gitary i błyskotliwe melodie. Tylko w niektórych refrenach czy melodiach zabrakło kropki nad i, żeby otrzeć się o prawdziwy geniusz. Oczywiście, Uzzhuaïa teraz to nie ten sam zespół co na pierwszych płytach. Są teraz znacznie dojrzalsi, ale wciąż poszukują i są na dobrej drodze by przewyższyć wszystkie swoje dokonania. Z „Santos y Diablos” zaryzykowali i zwyciężyli. Kolejny raz.


Nasza ocena: 9/10

Posłuchaj płyty poniżej lub pod tym linkiem >>