Relacja z koncertu zespołu UZZHUAΪA. 18.05.2012 Barcelona, Sala Apolo 2
Setlista:
- Nuestra revolución
- No quiero verte caer
- Mas allá
- Antes Del Amanecer
- La mala suerte
- Blanco y negro
- Ante la Tempestad
- Ángeles Malditos
- O.C.K.
- La otra mitad
- Destino perdición
- Cuando ya no quede nada
- Cover set
- Desde septiembre
- 13 veces por minuto
- Baja California
- La chispa adecuada
- Magnífico fracasado
Zespół zresztą sam świetnie bawił się na scenie, co udzielało się widowni. Dowcipkowanie, wzajemne przytyki i dialog jaki Pau prowadził z publiką sprawiały, że nie sposób było się nudzić podczas przerw między utworami. Natomiast wszystkie piosenki wykonane zostały z ogniem i mocą jakich tylko jest w stanie im nadać występ na żywo. Szkoda tylko, że wokale Pabla, zwłaszcza w szybszych utworach, znikały nieco pod ciężkimi i głośnymi gitarami.
Zagrany set obejmował trzy ostatnie albumy, z przewagą „13 veces por minuto”, który to zespół nadal promuje. Tym razem nie zagrali nic z pierwszego albumu, „Diablo Blvd.”, a i kolejny – „Uzzhuaïa” był reprezentowany tylko przez trzy kawałki. Być może rzeczywiście to kwestia tego, że publiczność lepiej reaguje na ostatnie albumy jednak, biorąc pod uwagę poziom tych pierwszych, aż trudno w to uwierzyć.
Koncert rozpoczął się od „Nuestra revolución”, ich wielkiego hitu z „Destino perdicción”. Zabawne, że pierwsza w życiu piosenka Uzzhuaïa, którą usłyszałam, była zarazem tą, którą zaczęli swój pierwszy występ na żywo, jaki miałam okazję zobaczyć. Potem nastąpiły kolejne mocne punkty programu: „No quiero verte caer”, wspaniała, energetyczna piosenka z „13 veces...” oraz powrót do przeszłości czyli „Más allá” z ich albumu z 2006 roku – obie wypadły świetnie i porwały publikę.
Następnie zespół kontynuował promowanie ostatniej płyty, zaczynając od chyba najlepszego na niej utworu: „Antes del Amanecer”, a do takiej opinii przekonać mogło to żywiołowe wykonanie. Okazało się z resztą, że wszystkie numery z „13 veces por minuto” na żywo wypadają bardzo dobrze, znacznie lepiej niż na nieco wygładzonym produkcyjnie albumie. Wreszcie po „O.C.K.” kolejnym szybkim i świetnym utworze z tej samej płyty przyszedł czas na chwilę oddechu przy pięknej balladzie „La otra mitad”, którą Pau zaśpiewał, grając na gitarze akustycznej.
Po tych kilku minutach niemal w niebie, przenieśliśmy się na pewien czas na „Destino Perdicción”: znalazło się miejsce dla tytułowego utworu z tego albumu, oraz niesamowitego „Cuando ya no quede nada”, przy którym Pau kolejny raz zademonstrował swoje umiejętności wokalne, a także dla szalonego „Desde Septiembre”, które nieomal rozsadziło salę.
W między czasie grupa zabawiła się grając set hardrockowych amerykańskich kowerów, co miało być dla nich, jak to określił Pau: „muzycznym onanizmem”. Widząc szaleństwo na scenie, nie sposób było nie czerpać z tego występu przyjemności, będąc wśród widowni. Na koniec przyszedł czas na singlowy „13 veces por minuto”, zadedykowany zmarłemu niedawno na raka producentowi kilku albumów Uzzhuaïa – Gonzalo Parreño. Przed wykonaniem, ku czci przyjaciela, członkowie zespołu wypili po puszce piwa przez wykłuty w niej korkociągiem otwór – jest to specjalna metoda, której nauczył ich właśnie Gonzalo.
Następnie zespół zszedł ze sceny, by po chwili powrócić i wykonać trzy dodatkowe utwory, po jednym z każdego z trzech ostatnich albumów: najpierw „Baja California”, a następnie „La chispa adecuada”, niezapomniany kower Heroes del Silencio, bardzo cieple przyjęty przez fanów, którzy wyśpiewali utwór od początku do końca wraz z wokalistą. Koncert zakończył „Magnifico Fracasado”, który swoim spokojnym tempem, gitarą akustyczną i przekazem wprowadził do Sali Apolo nostalgiczną atmosferę. Koncert jeszcze na dobre się nie skończył, a już miałam ochotę przeżyć to jeszcze raz...