SÔBER. Relacja z koncertu w klubie Salamandra w L'hospitalet de Llobregat z 28 kwietnia 2012
Setlista:
- La prisión del placer
- Loco
- Abstinencia
- Cubos
- ¿Qué hice mal?
- Condenado
- La duda
- Mi perdición
- Si
- Predicador
- Caída libre
- Lluvia de dolor
- Diez años
- El hombre de hielo
- Arrepentido
- La araña
- Sombras
Killus w roli supportu sprawdził się nieźle, ale wszyscy i tak czekali na gwiazdę wieczoru. Chyba czekali nawet nieco dłużej niż to było w planie, ale szybko zostało im to wynagrodzone. Chłopaki od razu weszli na scenę z niesamowitą energią i, po żywiołowym przyjęciu ze strony publiki, zaczęli „La prisión de placer”. Jak na trasę „Morfologira” przystało, zagrali wszystkie piosenki z płyty, według kolejności w jakiej są ułożone na krążku. Dla zespołu oznaczało to, że „Loco” – przebój którym zazwyczaj kończą koncerty – musieli zagrać zaraz na początku. W wywiadzie dla dwumiesięcznika „Revolver” Jorge wspominał jakie to dla nich dziwne: „fakt, że „Loco” jest w setliście na drugim miejscu jest jak: ”cholera, już skończyliśmy?”. Wydawałoby się zatem, że teraz muszą grać „Loco” bardziej zachowawczo, żeby zostawić sobie siły jeszcze na cały koncert, ale gdzie tam! W tym momencie wydawało się że dają z siebie wszystko, skacząc po scenie tak, że na prawdę wydawali się szaleni, jak mówią słowa piosenki.
Po wspaniałym otwarciu nie zeszli z poziomu ani na moment. Może to zasługa genialnej płyty, która z pewnością zasługiwała by poświęcić jej trasę koncertową, a może po prostu tego, że Sôber tak świetnie wypada na żywo. Przypomnieliśmy sobie tak wspaniałe utwory jak: „Cubos”, „Condenado” czy „Caída libre”. Wsród tych, które dużo zyskały w wersji live wymienię jeszcze utwór „La duda”, gdzie zespół powoli, długim, minimalistycznym intrem budował klimat i napięcie, by potem odpalić bombę w refrenie, wykrzyczanym przez Carlosa do spółki z publiką.
Ostatni utwór z „Morfologii” - „Lluvia de dolor„ pozostawił uczucie niedosytu, jak zawsze gdy w odtwarzaczu wybrzmiewają ostatnie dźwięki tego wspaniałego albumu. Na szczęście to jeszcze nie był koniec, a nasz apetyt zaspokoiły trzy kolejne bisy, z najbardziej znanych płyt Sôber. Momentem kulminacyjnym koncertu było niewątpliwie wykonanie „El hombre de hielo” na pewno najpiękniejszego utworu Sôber, przy którym można przeżyć prawdziwe katharsis. Na żywo wypada tak dobrze, że aż ciarki przechodzą, podobnie zresztą jak kolejny wielki przebój Sôber. Wystarczyło, że chłopaki nieśmiało zaczęli grać intro, a Carlos zaintonował tylko „Arrepentiidooo...”, a publiczność sama zaśpiewała całą pierwszą zwrotkę tak głośno, że mało nie rozsadziła ciasnego, wypełnionego po brzegi klubu.
To mógłby być koniec. Kolejny utwór, „La araña" z „Superbii”, to już tylko odcinanie kuponów od przeżytych emocji, po tej cudownej podróży w czasie. Ale nawet to nie było w tym momencie ważne. Czego by nie zagrali, same patrzenie na nich na scenie to wielka przyjemność. Uderza szacunek jakim darzą swoich fanów, wkładając w to co robią całe serce. Po prawie dwugodzinnych szaleństwach na scenie po koncercie nie zabrakło im sił ani chęci, aby wyjść do fanów, porozmawiać z nimi i rozdać autografy.
Wielki koncert wielkiego zespołu. Sôber udowodnił, że mimo upływu czasu wciąż potrafi z werwą grać utwory sprzed ponad 10 lat. Miejmy nadzieję, że doświadczenia z tej trasy natchną chłopaków do powrotu do dawnej stylistyki i świeżości na kolejnym albumie.